Dlaczego Londyn,
czyli jak to się zaczęło

Wyleciałam do Londynu 11 czerwca 2013. Miałam ze sobą dwie walizki: 20 kg odprawianego bagażu i 10 kg podręcznego. Planowałam znaleźć tam pracę i zostać na minimum rok. Była to próba znalezienia nowej ścieżki, bo w Polsce znalazłam się w momencie, kiedy byłam wypalona pracą, której ani nie lubiłam, ani nie widziałam dla siebie perspektyw kariery. Postanowiłam, że chwilę odpocznę na bezrobociu, a potem spróbuję wrócić do IT (moja pierwsza praca po studiach filologicznych to był helpdesk). Wymyśliłam że dobrym miejscem na to będzie Londyn. Dlaczego akurat Londyn? Tam mam znajomych. A też chyba charakterystyczną cechą człowieka na rozdrożu, który nie bardzo wie, co dalej, jest to, że wiąże nadzieję na jakąś zmianę czy inspirację z zagranicą.

Nie znalazłam jednak takiej pracy, jakiej chciałam. Może zbyt długi staż pracy w HR skreślał mnie jako potencjalnego pracownika na IT helpdesku. Zorientowałam się, że jeśli miałabym zostać, to musiałabym być albo kelnerką, albo pracować w sklepie, albo w biurze z samymi Polakami (taką dostałam ofertę), czego też nie chciałam. Nie zostałam więc, ale zamiast tego przeżyłam wspaniałą półtoramiesięczną przygodę. Wracałam do Polski zmęczona moimi wędrówkami, ale szczęśliwa - tym, co przeżyłam, i tym, że wracam do siebie.

Jak to było na początku w Londynie? Po wylądowaniu, najpierw pojechałam do Streatham, zostawić większość rzeczy u koleżanki, Weroniki i jej męża Sayaka. Stamtąd, po przepakowaniu udałam się z walizką podręczną do domu, w którym noclegu użyczała mi inna koleżanka, Agnieszka. Dom był w Sadbury Hill. Daleko na północnym zachodzie. Podczas gdy Streatham jest daleko na południu. Tak zaczął się półtoramiesięczny proces wędrowania wzdłuż i wszerz Londynu z podręcznym bagażem w jednym ręku i niedużym plecakiem na plecach. Miejsca, w których spałam zmieniałam z różną częstotliwością. Najdłużej byłam 10 nocy w jednym miejscu, najkrócej jedną. Średnio jednak spałam w jednym miejscu od jednej do trzech nocy. Albo u znajomych, albo w hostelu, ale głównie na couchsurfingu. Prawie nigdy sama w pokoju. Rekordem było dzielenie pokoju w hostelu z piętnastoma innymi osobami. Niedosypianie było stałym elementem wędrówki. Czasem brało się z emocji, czasem nie dało się spać w niektórych warunkach (chrapiący współlokatorzy, głośno chodząca klimatyzacja, przenikliwe zimno, wskakujący na człowieka kot, hiszpańska szkolna wycieczka w pokoju).

W sumie, w ciągu półtora miesiąca, przeprowadzałam się kilkanaście razy:

  • Sadbury Hill (północny zachód)
  • Streatham (południe)
  • Stoke Newington area (okolice Clissold Park)
  • Hammersmith (hostel St Christopher’s Inn)
  • znowu Streatham
  • Leyton (północny wschód)
  • Bayswater (West Two Hotel, który jest tak naprawdę tanim hostelem)
  • znowu Streatham
  • East Ham (wschód)
  • King’s Cross Road (hostel Clink 78)
  • Gray’s Inn Road (hostel Clink 261)
  • Wanstead Park (Thorpe Road, północny wschód)
  • Hanger Lane (Riverside Gardens, zachód)
  • znowu Thorpe Road
  • Valley Road (południe)

Taki styl życia trampa nie był łatwy, ale pokazał mi Londyn od bardzo wielu stron. Pomimo fizycznego zmęczenia, londyńska przygoda była jedną ze wspanialszych. Wspaniałe miasto, ciekawi ludzi, bardzo pomocni, często wręcz zaskakująco bardzo, niesamowicie różnorodni. Bardzo dużo zielonej przestrzeni, piękne, duże parki. Bardzo ładna architektura. Wiele miejsc do zobaczenia. Odmienna kultura (szczególnie rzuca się w oczy w zwyczajach plażowania ;) - o tym w rozdziale "Letnia kąpiel"). A co najważniejsze, przyniósł niezapomniane chwile spędzone z nowopoznanymi ludźmi, pozwolił ogarnąć Londyn z perspektywy mieszkańca, usłyszeć wiele historii, zebrać trochę obserwacji. Część z nich znajdziecie w poszczególnych zakładkach.