Różnorodność
To jest to, co od razu rzuca się w oczy w Londynie. Na ulicy, w autobusie, czasem słyszy się naraz kilka różnych języków. Spotyka się tu wszystkie możliwe odcienie skóry, najróżniejsze style ubierania się. Nikt, kto jest oryginalny, tu się nie wyróżnia - bo zbyt wiele jest oryginalnych ludzi. W całym moim życiu nie widziałam tylu osób z zielonymi lub niebieskimi włosami co tutaj. W zasadzie Londyn już drugiego dnia przywitał mnie widokiem pięknej kobiety, elegancko ubranej, na wysokich obcasach, z długimi jasnoróżowymi włosami - prawdopodobnie businesswoman, która przyszła do WholeFoods na lunch.
Londyn jest też swego rodzaju bramą w inne zakątki świata. Chodzisz jedną ulicą, a tam na każdym kroku hinduskie sklepy i jedzenie. Sikhowie rozdają darmową wodę. Gdzie indziej znowu mało widać Anglików, a cała reszta to w przeważającej części Pakistańczycy, Somalijczycy i inni imigranci. Żeby poczuć się jak w Polsce, wystarczy wejść do polskich delikatesów, których jest tutaj dużo na przedmieściach. Nazwy są w stylu Bartek, Maciek, Ula, zdarza się też Gąska. W środku klienci to głównie Polacy, obsługa też. Wszystkie produkty polskie, radio lecące z głośników też polskie. Można poczuć się jak u siebie w domu. I nie trzeba się martwić, że na emigracji nie znajdzie się ogórków kiszonych.
Po powrocie do rodzinnego Krakowa, zajęło mi chwilkę, żeby się z powrotem przyzwyczaić do jednolitości. Pamiętam jak przez pierwsze dni, nie mogłam się nadziwić, że wszyscy wokoło są biali. I przeszkadzało mi to. Lepiej się czułam w londyńskim misz-maszu. Mimowolnie zaczęłam wypatrywać oryginalności, jako pozytywnych oznak zmian i otwartości.