Schody
Jakakolwiek stacja i przesiadka, wszędzie schody. Windy się zdarzały. Czasem jak były, nie działały. I nie było innego wyboru – trzeba było po raz kolejny pokonywać tą nieskończoną ilość schodów. Jak się zmieniało adres codziennie lub co parę dni, to naprawdę dawało w kość. Jeździsz metrem i wszędzie tylko schody. I tachasz walizkę pod górę i w dół. Wysiadasz na nowej stacji i jedyne, za czym się rozglądasz, to winda. Zawsze można było mieć nadzieję. Częściej nie było warto. Zaczęłam się zastanawiać jak sobie radzą niepełnosprawni. Na wybranych stacjach były udogodnienia dla nich i windy. Na innych nie tylko nie było wind, ale nawet podjazdów do bramek, chociaż specjalne szerokie bramki już były.
Ale schody to nie tylko metro. Pewnego dnia, po przebyciu ich niezliczonej ilości, pokonując trasę z północnego wschodu na południowy zachód, dotarłam do hostelu St Christopher’s Inn w Hammersmith. Tam – pokój na czwartym piętrze. Windy – brak. Nie ma wyboru, trzeba dźwigać walizkę na czwarte piętro. W tym samym hostelu okazało się, że schody to nie tylko moja zmora. Sprzątający tam mężczyzna, męcząc się z noszeniem odkurzacza na te kolejne piętra, okazał się podzielać moje odczucia. Przechodząc usłyszałam znajomą polską mowę i ciekawy zlepek słów. „Stairs je...ne”. I wszystko było jasne. Nie tylko mój rodak, ale i odczucia te same ;)